czwartek, 24 grudnia 2015

Florence + The Machine w Łodzi: Noc Świętojańska u progu zimy.

Sobotni (12.12.2015) koncert Florence and the Machine był najlepszym koncertem, na jakim byłam. Bilet na ten "elfi zjazd" był moim prezentem na urodziny. Jestem za niego ogromnie wdzięczna, bo impreza była bajeczna - od początku do końca. Radość dały mi też przygotowania do koncertu: zorganizowanie brokatu, zaplanowanie kreacji, oczekiwanie na sobotę. Ważne było i poszukiwanie odpowiedniego wianka - bez niego ani rusz! W końcu zdecydowałam się na delikatną opaskę ze sztucznych gałązek z małymi różyczkami.

Setlista wpasowała się w moje oczekiwania. Było moje "Rabbit Heart", więc w porządku. Zabrakło mi jedynie " No light, no light", ale czepiać się nie będę. Dlaczego uważam ten koncert za najbardziej udany ? Jest kilka powodów. Jednym z nich jest, oczywiście, muzyka (Moją ulubienicą jest harfa).

Ale poza tym ważny jest kontakt z widownią. Flo jest w tym całkiem niezła. Często zagadywała fanki i fanów anegdotami  o powstaniu piosenek (np. Cosmic Love napisała na całkowitym kacu) czy chwaliła organizację fanklubu i dziękowała za ciepłe przyjęcie. Falę radości wywołało stwierdzenie, że zespół tęsknił za Polską publicznością. Mnie wzruszyła też  prośba o odłożeni telefonów. Jestem jak najbardziej za tym. Moim zdaniem lepiej skoncentrować się na koncercie, niż na tym, czy dobrze się nagrał na aparacie. Żeby móc umieć cieszyć się z niego kiedy trwa.Oczywiście, że nie będzie można potem do niego wrócić. Myślę jednak, że więcej uroku ma muzyka na żywo, niż na YT. I to jeszcze z trzęsącym się obrazem i zakłóceniami.

A skoro już wspomniałam o uroku... Dla mnie - jak już wspomniałam - ten koncert nie był zwykłym koncertem. To był elfi zjazd. Jakby Flo chciała nam zorganizować spóźnioną noc świętojańską.  Na żadnej innej trasie nie uraczycie liderki hasającej boso po scenie niczym sarna, strojącej swoich znajomych z grupy wiankami i smarującej ich brokatem. Część osób pewnie uzna to za kicz taki, że aż boli. Dla mnie to bajka. A tak się składa, że Fantasy to zdecydowanie moje klimaty.  Magia towarzyszyła mi także po koncercie. W tę noc nawet chodnik upstrzony brokatem coś w sobie ma. Miło też było wracać do domu nocnym w towarzystwie kilku innych "elfów". Nie ma to jak sztuczne  kwiecie i brokat migające gdzieś w mroku grudniowej nocy.

Mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć Florence + the Machine latem 2016, bo już się stęskniłam.



2 komentarze: